Miranda pospiesznie
założyła kaptur na głowę, było już jednak za późno, by cokolwiek naprawić. Odkryto
ich tożsamość, mimo że tyle wysiłku włożyli w to, by nikt ich nie rozpoznał.
Najgorsze, że to znów jej wina. Straciła rozum, gdy zobaczyła Olivię Tarinius i
prawdopodobnie zaprzepaściła wszystkie szanse na uratowanie Rolanda.
Z przerażeniem spojrzała
na mężczyznę, któremu Gelu coraz mocniej przyciskał sztylet do szyi. Miranda
nie miała wątpliwości, że jeszcze trochę i ten nieszczęśnik skończy jak Jimmy.
Już chciała krzyknąć, by elf przestał, lecz wtedy zorientowała się, kim był
nieznajomy.
– Lord Alistair…
Nie spodziewała się, że
dwa lata aż tak zmienią młodego mężczyznę, który miał olbrzymie aspiracje i
umiejętności, by zostać rycerzem. Wszyscy wróżyli mu wielką karierę,
prawdopodobnie gdyby nie najazd Cesarstwa Kuyo, pasowałaby rok temu. A teraz nie nosi już nawet miecza u pasa,
pomyślała ze smutkiem.
Patrząc na lorda Aistaira,
miała wrażenie, że bardzo się postarzał. Przystojną twarz obecnie pokrywało
kilka zmarszczek oraz gruba, brzydka blizna pod okiem, wyglądająca tak, jakby
rana źle się zagoiła. Zapuścił gęstą, brązową brodę, w której były wyraźnie
widoczne pierwsze siwe pasma. Włosy ściął bardzo krótko, niemal przy samej
głowie, co nigdy nie przystało rycerzom. Najbardziej zaskoczył Mirandę strój
mężczyzny. Zamiast eleganckiego ubrania lorda, miał na sobie prostą koszulę i
spodnie wyglądające na dwa rozmiary za duże.
– Puść go – zwróciła się
do Gelu.
Elf spełnił polecenie
Mirandy, chociaż w pierwszej chwili pomyślała, że poderżnie gardło lordowi.
Nadal trzymał sztylet w pogotowiu, w razie gdyby mężczyzna nie miał dobrych
zamiarów wobec nich. Alistair odetchnął z ulgą, po czym padł na kolana przed
królową.
– Błagam o wybaczenie,
Wasza Wysokość – powiedział, łapiąc urywany oddech po każdym słowie. – Nigdy
bym nie zaatakował, gdybym wiedział… – dodał ze łzami w oczach. – Nie chcę
nawet myśleć, co by się stało, gdyby twój towarzysz w porę nie zareagował.
Byłem pewien, że to Krwawe Lotosy. Ja…
– Najważniejsze, że nic
się nie stało – uspokoiła go Miranda.
– Powinienem się
zorientować, Krwawe Lotosy nie podróżują z bagażami – kontynuował. – I nie
kłócą się tak otwarcie na ulicy. Ale wydawało się to tak dobrą okazją… Wybacz
mi, Wasza Wysokość – powtórzył, ocierając łzy z policzków. – Modliłem się,
wszyscy modliliśmy się do Renosa, nie przypuszczałem jednak, że będę świadkiem
tak wielkiego cudu. Przeżyłaś, moja królowo, i teraz wszystko może zmienić się
na lepsze.
– Chyba nie powinniśmy tak
otwarcie tu rozmawiać – przerwała mu Miranda.
Rozejrzała się dookoła,
jednak nikogo nie było w pobliżu, Olivia Tarinius i jej strażnicy zdążyli się
już oddalić. Najbardziej zaskoczyła królową pustka na ulicach. W zasięgu wzroku
nie dostrzegła żadnych ludzi, co o tej porze dnia wydawało jej się niezwykle
dziwne i podejrzane. Spojrzała na Gelu, szukając u niego jakiejś rady czy
konkretnych decyzji na temat tego, co powinni zrobić dalej. Lecz on tylko stał,
prawdopodobnie nadal patrząc na lorda Alistaira. Ani trochę nie rozumiała
zachowania elfa, który w każdej sytuacji uwielbiał się wtrącać i podważać jej
decyzje, wypominając, jak niewiele wie.
– Znam idealne miejsce, w którym możemy
porozmawiać, Wasza Wysokość – oznajmił lord. – Ty i twój towarzysz będziecie
tam bezpieczni, jest dobrze chronione przed Archibaldem Gehaktem oraz magami
cesarza.
Miranda skinęła głową,
uznając, że w tej chwili to najlepszy pomysł. Jej serce radowało się na myśl,
że pozna innych, którzy przez te dwa lata dochowali wierności, starając się
walczyć z cesarzem. Co więcej, oni musieli coś wiedzieć na temat Rolanda.
Zanim zdołała zrobić
cokolwiek, pojawił się przy niej Gelu i postawił ją na nogi. Była mu wdzięczna
za troskę, ale równie dobrze mogła wstać sama. Co więcej, nie była pewna, czy towarzysz
dobrze zrobił, pokazując kilka ze swoich elfich zdolności, szczególnie że teraz
lord Alistair patrzył na niego podejrzliwie.
– Nie wygląda na to, by
miał złe zamiary, ale bądź ostrożna – szepnął Gelu tak cicho, że Miranda z
trudem rozumiała poszczególne słowa. – I wypytaj go o wszystko, co przyjdzie ci
do głowy.
– Chodźmy, Wasza Wysokość
– powiedział lord Alistair.
Ruszył przodem, wybierając
boczne uliczki i trzymając się z dala od głównej drogi prowadzącej wprost do
pałacu. Raz po raz rozglądał się nerwowo dookoła, ale i tutaj nikogo nie
napotkali. Miranda spojrzała na Gelu z nadzieją, że on potrafi w jakiś sposób
wyjaśnić tę dziwną sytuację, jednak on znów nie zareagował. Dlatego też
zrównała krok z lordem Alistairem, chcąc zadać najbardziej nurtujące ją
pytania.
– W jaki sposób to
bezpieczne miejsce chronione jest przed magami? – zapytała, gdyż ostatnio coraz
częściej miała styczność z magią, i to na terenach Armandaru, który przez wiele
lat tak usilnie się przed nią bronił.
– W lesie za murami
Armandaru mieszka pewna stara kobieta. To zielarka, do której wielokrotnie
chodziły kobiety z miasta, gdy miały jakieś problemy. Okazało się, że
praktykuje też magię. Wiedz, Wasza Wysokość, że początkowo nie chcieliśmy do
niej iść, ale gdy magowie odkryli naszą pierwszą kryjówkę, nie mieliśmy wyboru.
Niestety, magię można pokonać tylko magią.
– Jak działa to zaklęcie?
– zainteresowała się Miranda. – Sprawia, że coś wygląda inaczej? A może budynek
stał się niewidzialny? – zaczęła wymieniać wszystkie możliwości, jakie
przychodziły jej do głowy.
– Nie wiem, Wasza Wysokość
– odpowiedział szorstko lord Alistair, ostrożnie wyglądając za róg pobliskiego
budynku. Po wyrazie twarzy mężczyzny Miranda od razu zorientowała się, że
mówienie o tym sprawia mu ból. Nie rozumiała tylko dlaczego, a obawiała się, że
dalsze pytania sprawią mu tylko więcej cierpienia, a tego nie chciała. –
Zielarka zapewniła, że zaklęcie ukryje naszą kryjówkę przed ludźmi cesarza.
Dotrzymała słowa i nic więcej na ten temat nie muszę wiedzieć. Dzięki temu w
końcu zrozumiałem, dlaczego poprzedni władcy trzymali magów z dala od
Armandaru. Wybacz mi ostre słowa, Wasza Wysokość, ale to bestie i kanalie, nie
ma dla nich miejsca wśród normalnych ludzi.
Przecież wszyscy nie mogą być źli, pomyślała Miranda, jednak zabrakło jej odwagi, by
powiedzieć to na głos. Miała wrażenie, że żadne słowa nie przekonałyby lorda Alistaira,
a teraz potrzebowała jego pomocy. Zarazem nienawidziła się za to, bo takie
zachowanie było podobne do Gelu, nie do niej.
– To tam – odezwał się po
chwili mężczyzna, wskazując ręką na pobliską rezydencję.
Miranda starała się
uważnie przyjrzeć budynkowi, nie dostrzegła w nim jednak nic nadzwyczajnego.
Przez chwilę zastanawiała się, do kogo mógł należeć, lecz nie była w stanie
tego stwierdzić, gdyż zbliżali się od strony wejścia dla służby, które jej
zdaniem we wszystkich rezydencjach wyglądało tak samo. Wolała też nie pytać o
to lorda Alistaira, by nie usłyszeć w odpowiedzi, że poprzedniego właściciela
spotkał tragiczny los.
Lord Alistair rozejrzał
się uważnie wokół. Gdy doszedł do wniosku, że nikogo nie było w pobliżu, wyjął
klucz. Już chciał wsunąć go do zamka, gdy nagle nieopodal zaskrzeczał jakiś
ptak. Przedmiot wypadł mu z rąk, z głośnym brzdękiem uderzając o bruk.
Mirandzie serce zabiło jak oszalałe. W głowie pojawiły się najgorsze
scenariusze, była niemal pewna, że za chwilę uliczka zapełni się ludźmi cesarza
i wszystkie jej plany momentalnie legną w gruzach.
Nic takiego się jednak nie
wydarzyło. Okazało się, że sprawcą całego zamieszania był najzwyklejszy kruk,
który przysiadł na pobliskim parapecie. Miranda odetchnęła z ulgą, karcąc się w
duchu, że tak gwałtownie zareagowała z powodu głupiego ptaka. Próbowała się
uspokoić, ale wtedy lord Alistair otworzył drzwi, gestem zachęcając ją by
weszła jako pierwsza.
Serce znów przyspieszyło
swoją pracę, gdy przekraczała próg rezydencji. Starała się zachować spokój,
lecz z drugiej strony bała się spotkania z tymi ludźmi. Nie potrafiła pozbyć
się myśli, że ich zawiodła, skazując na dwa lata cierpienia. Musisz być dzielna, przykazała sobie w
duchu, zdejmując kaptur.
Lord Alistair poprowadził
ich zwyczajnym korytarzem do średniej wielkości pomieszczenia, które kiedyś
musiało być przeznaczone dla służby, sądząc po ścianach pomalowanych na
jednolity, już nieco brudny, ciemnożółty kolor, na których nie wisiały żadne
obrazy ani ozdoby. Także prosty, drewniany stół i stojących przy nim
kilkadziesiąt krzeseł nie należały do właściciela rezydencji.
Jeden rzut oka na siedem
osób znajdujących się w pokoju wystarczył Mirandzie, by rozpoznać pięciu z
nich. Łzy stanęły jej w oczach, gdy okazało się, że nie wszystkie te tragiczne
opowieści o tym, co Archibald zrobił po przejęciu władzy, były prawdą. Może i
skazano na śmierć wielu dobrych ludzi, ale niektórym udało się przeżyć i to w
tamtej chwili było dla niej najważniejsze. Znów miała nadzieję, że wszystko
można jeszcze naprawić.
~ * ~
Gelu obserwował, jak na
twarzach zebranych w pomieszczeniu ludzi początkowo pojawia się niedowierzanie
i szok, potem zastępowana przez radość. Jedna z dwóch kobiet ze łzami w oczach
cicho modliła się do Renosa, dziękując za ten cud. Wszyscy uklęknęli przed
Mirandą, deklarując, jak bardzo cieszą się z tego, że nie zginęła tamtego dnia
i wróciła do kraju, by odzyskać tron, jaki prawnie jej się należał. Najmłodszy,
zaledwie kilkunastoletni chłopiec odważył się zapytać, czy przyprowadziła ze
sobą potężną armię, by zamordować cesarza. Natychmiast skarcił go jednak najstarszy
z mężczyzn, uznając, że królowa sama musi zdecydować, czy chce podzielić się z
nimi swoją historią. Od razu zadeklarował też wszelką pomoc, jakiej będą w
stanie udzielić.
Elfa bardziej interesowała
opowieść Alistaira. Nie potrafił przestać myśleć o zaklęciu, które sprzedała
tym ludziom Fan Ling. Nie znał się na magii, lecz to wymykało się wszelkiemu
zdrowemu rozsądkowi, przez co nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że starucha ich
oszukała. W końcu magia sama w sobie nie była na tyle inteligentna, by zwodzić
wiernych Harukyu i Archibaldowi, a pozwalać wejść do kryjówki tym, którzy
trzymali stronę zmarłej królowej.
– Usiądź, szlachetny panie
– odezwał się najstarszy z mężczyzn, wysoki, dobrze zbudowany, z siwymi włosami,
sięgającymi ramion i niezbyt gęstą brodą. Jedno spojrzenie na jego dumną,
naznaczoną zmarszczkami twarz wystarczyło Gelu, by zorientować się, że miał do
czynienia z jednym z wysoko postawionych lordów, który przywykł do tego, że
wykonywano jego rozkazy. Zastanawiał się, jak blisko tronu się znajdował, gdy Miranda
sprawowała rządy.
Dopiero po chwili ciszy
Gelu zorientował się, że człowiek zwracał się do niego. Miał ochotę roześmiać
się ironicznie, słysząc ten pełen szacunku tytuł, który nigdy mu się nie
należał. Opanował się, wiedząc, że to w niczym by mu nie pomogło, a tylko pogorszyłoby
sytuację.
Bez słowa minął Mirandę,
która siedziała już na zaszytym miejscu z dość zakłopotaną miną. I tak był pod
wrażeniem, że tak szybko udało jej się zapanować nad tymi ludźmi, zmusić ich,
by wstali z klęczek i przestali dziękować Renosowi za cud, a w końcu zajęli się
tym, co naprawdę istotne.
Gelu zdjął plecak, łuk i
kołczan ze strzałami. Postawił je przy ścianie, po czym usiadł na drugim końcu
stołu, całkiem ignorując dziwne spojrzenie, jakim zaszczycili go stary
mężczyzna i Alistair. Z tego miejsca mógł lepiej obserwować ludzi siedzących po
obu stronach Mirandy, wpatrując się w nią niczym w boginię. Z wyjątkiem starca,
którego bardziej interesował elf.
Jedna z kobiet wyszła z pomieszczenia. Nie
minęło dużo czasu, gdy wróciła z kubkami gorącej herbaty i talerzem jeszcze
parujących, słodkich bułeczek z rodzynkami. Przed każdym z siedzących przy
stole postawiła napój, natomiast pieczywo w zasięgu ręki królowej. Następnie
skłoniła się przed starym mężczyzną, czekając na dalsze polecenia.
– To wszystko, możesz
odejść – oznajmił. – Gdyby ktoś wrócił, przedstaw mu w skrócie, co się
wydarzyło. – Poczekał, aż kobieta wyjdzie, zamykając za sobą drzwi, po czym
zwrócił się do Mirandy: – Wybacz mi, Wasza Wysokość, ale chwilowo nie mamy nic
więcej. Obawiam się, że nawet wieczorem nie będziemy w stanie podać godnego
twej pozycji posiłku.
– Nie zależy mi na tym,
lordzie Filipie. Wystarczy mi skromny posiłek, zresztą mamy jeszcze własne zapasy
– powiedziała pospiesznie Miranda, rumieniąc się lekko. – Z chęcią dowiem się
więcej o was – zmieniła temat. – Do tej pory słyszałam, że wszyscy, którzy nie
przysięgli wierności Archibaldowi Gehaktowi i Cesarstwu Kuyo, zostali skazani
na śmierć.
– To był koszmar – rzekł
lord Filip. – Wszystko stało się tak nagle, nie było wątpliwości, że cesarz
Harukyu planował przejęcie Armandaru od bardzo dawna. Archibald Gehakt, wielu
innych lordów, a także rycerzy – dodał, drżąc z wściekłości, gdyż nie potrafił
powstrzymać silnych emocji. Pod stołem tak mocno zaciskał pięści, aż zbielały
mu knykcie.
– Oni spiskowali przeciwko
tobie, Wasza Wysokość – kontynuował Alistair po chwili niezręcznej ciszy, jaka
zapadła w pomieszczeniu. – Po tym tragicznym wydarzeniu, zanim w ogóle
publicznie ogłoszono twoją śmierć, wykorzystali swoich ludzi, by pojmać
pozostałych lordów wraz z rodzinami. Wszystkim dano wybór, mogli przysiąc
wierność Cesarstwu, tracąc ziemię, ale zachowując życie, lub iść pod topór.
– I nikt nie zebrał
żołnierzy, by walczyli ze zbuntowanymi lordami? – zdziwiła się Miranda.
– Spiskowcy czekali tylko
na ustalony sygnał, wszystkich pojmano niemal natychmiast. Lordowi Sebastianowi
udało się zebrać ludzi, chciał ruszyć na stolicę i obalić Archibalda Gehakta,
lecz w tym samym momencie do Armandaru wkroczyła armia cesarza. Rozgromiono ich
niemal natychmiast, co więcej, wszystkie miasta i wsie znajdujące się pod pieczą
lorda Sebastiana zrównano z ziemią, by powstrzymać innych przed podobnymi
ruchami. Musisz nam uwierzyć, Wasza Wysokość, że gdyby istniał chociaż cień
szansy na przywrócenie porządku w naszej ojczyźnie, nie siedzielibyśmy tutaj.
– Rozumiem – zapewniła
Miranda, chociaż Gelu miał wrażenie, że nie była to do końca szczera odpowiedź.
– Na szczęście was nie złapali. Dlaczego żyjecie w stolicy? I to w dzielnicy
arystokracji, gdzie ciężko jest się dobrze ukryć, szczególnie że wybudowali ten
mur.
– Mieliśmy drugą kryjówkę
w dzielnicy mieszczan, to ona została odkryta – wyjaśnił Alistair. – Szukamy
tam czegoś nowego, by móc działać w całym mieście, nie jest to jednak takie
proste przez ten cholerny mur… – urwał gwałtownie, widząc karcące spojrzenie Filipa.
– Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość, czasem tracę kontrolę nad językiem.
– Zostaliśmy tutaj, by
chociaż trochę uprzykrzyć życie Archibalda Gehakta, dać mu do zrozumienia, że
nadal żyją ludzie, którzy zrobią wszystko, by ocalić Armandar. Niestety, nie są
to czyny godne rycerzy ani lordów, dlatego nie będę kontynuował tego tematu
przy tobie, Wasza Wysokość. Twoje pojawienie się w Kavio utwierdziło nas, że
postąpiliśmy słusznie, a nasze marzenia dziś się spełnią.
– Och… – wyrwało się jedynie
z ust Mirandy.
Królowa skierowała
zaczerwienioną twarz w stronę towarzysza, a w jej ochach pojawiła się niema
prośba o pomoc z wybrnięciem z tej sytuacji. Gelu nie dał po sobie poznać, że
to zauważył, ignorował też podejrzliwe spojrzenie Filipa. Elf doskonale
wiedział, jak zareagują ludzie, gdy dowiedzą się, że nie jest jednym z nich,
przechodził przez to zbyt wiele razy, by mieć jakiekolwiek złudzenia. Dlatego
jak najdłużej chciał pozostać w cieniu, Miranda musiała radzić sobie na własną
rękę, szczególnie że w tym wypadku chodziło o jej poddanych, a dodatkowo do tej
pory szło jej całkiem dobrze.
– Cóż… – odezwała się
niepewnie Miranda. – Naprawdę bardzo się cieszę, że was spotkałam, że okazało
się, że nie wszystkich wiernych mojemu rodowi spotkała śmierć. Prawda jest
jednak taka, że nie wiem, co działo się ze mną przez ostatnie dwa lata.
Niedawno odzyskałam przytomność, nie zdając sobie sprawy, że minęło tak wiele
czasu, najgorsze, że w ogóle nie wiedziałam, co wydarzyło się w Armandarze.
Obecnie nie mam żadnej armii, nie mam nic… – zakończyła ponuro, spuszczając
wzrok.
Zgromadzeni przy stole
ludzie spoglądali na nią z niedowierzaniem. Wielu nie potrafiło ukryć
rozczarowania, przez co Gelu zastanawiał się, czego oni w ogóle się
spodziewali. Po co królowa miałaby narażać życie i wchodzić do Kavio, gdyby
gdzieś czekała na nią armia? Co więcej, już wcześniej byłoby słychać plotki na
ten temat i Archibald na pewno szykowałby żołnierzy do obrony stolicy lub
wysłania na front.
– Czyli twoje dzisiejsze
przybycie to zbieg okoliczności, Wasza Wysokość? – odezwał się w końcu Filip. –
Sądziliśmy, że jesteś tu, by zabić cesarza.
– Cesarz jest w Kavio? –
zapytał Gelu, widząc, że Miranda tylko smętnie kręciła głową. Dopiero teraz
zrozumiała słowa Filipa i podniosła wzrok, patrząc wielkimi, pełnymi strachu
oczami na elfa. Było już jednak za późno, bo pozostali ludzie także spojrzeli w
jego stronę.
– Drwisz z nas, panie? – zapytał Filip, nie kryjąc
pogardy w głosie. Uwadze Gelu nie uszło, iż nie nazwał go już szlachetnym. – Na
śpiewy jest czas w gospodach, nie podczas omawiania tak istotnych spraw.
– Śpiewy? – zdziwiła się
Miranda, jednak wyjątkowo ludzie całkiem zignorowali królową.
– Gdybym śpiewał, od razu
byś się zorientował. To jest mój normalny ton głosu – wyjaśnił Gelu, a Filip skrzywił
się z dezaprobatą. – Pytałem o cesarza.
– Nic więcej nie powiem,
dopóki nie pokażesz swojej twarzy i się nie przedstawisz, panie – kontynuował
temat. – Tak nakazuje dobre wychowanie.
Miranda otwierała usta, by
coś powiedzieć, lecz Gelu uprzedził ją, zdejmując kaptur. Był przygotowany, że
do tego dojdzie, sądził jednak, że wcześniej zdoła wyciągnąć od ludzi więcej
informacji. Szczególnie że wszystko tak bardzo się skomplikowało.
– Obcy – podsumował Filip,
spoglądając na podłużną twarz naznaczoną znakami Ylthin i duże, elfie uszy.
– Potwór! – krzyknęła niemal
w tym samym momencie kobieta, która pozostała w pomieszczeniu.
Pozostali nic nie
powiedzieli. Jeden z mężczyzn skinął głową, zgadzając się z kobietą. Reszta
tylko patrzyła, na ich twarzach malowała się odraza, złość oraz strach. Ku
zdziwieniu Gelu wyjątek stanowił Alistair, którego ta sytuacja w ogóle nie
obeszła.
– Nie wiem, jakie były
twoje zamiary wobec naszej królowej ani jak brudnych sztuczek używałeś, by ją
zwodzić, obcy, ale cię zdemaskowaliśmy – odezwał się Filip, patrząc na elfa z
wyższością. Gelu nie spuścił wzroku, cały czas spoglądając prosto w oczy lorda.
Wiele razy znajdował się w podobnej sytuacji i tym razem także nie miał zamiaru
się tym przejmować. Co więcej, jedyną bronią ludzi ze wschodu były słowa. To na
zachodzie musiał zachować większą ostrożność, gdyż tam od razu przechodzono do
czynów. – Mamy dość dziwaków, którzy przybyli do nas z Cesarstwa Kuyo i
odebrali nam ojczyznę. Nie jesteś tu mile widziany, więc odejdź stąd i nigdy
więcej nie zbliżaj się do Jej Wysokości. Zo…
– Dość! – krzyknęła
Miranda, gwałtownie zrywając się z miejsca. Krzesło przewróciło się z głośnym hukiem,
po czym w pomieszczeniu zapadła cisza. – Gelu mnie uratował i bezpiecznie doprowadził
do Kavio. Ufam mu i…
– Ale, Wasza Wysokość…
– Nie życzę sobie, by mi
przerywano, lordzie Filipie – upomniała go surowo. – Całkowicie ufam Gelu i
jeśli jego stąd wyrzucacie, to to samo możecie zrobić ze mną. – Stary mężczyzna
znów chciał coś wtrącić, ale Miranda nie dała mu dojść do słowa. – Może i jest
elfem, ale dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Każdego, kto przeciwstawia się
cesarzowi, będę traktowała jako cennego sojusznika. Nieważne, do jakiej rasy
będzie należał, czy jak dziwnie wyglądał w naszych, ludzkich oczach. Każdego
powitam z otwartymi ramionami, nawet magów, których mój pradziadek wygnał z
Armandaru, by nie przyznać się do własnych błędów. Jeśli to już sobie
wyjaśniliśmy, chcę się dowiedzieć, co Harukyu robi w Kavio – zakończyła twardo
Miranda.
Filip nadal wyglądał,
jakby miał zamiar spierać się z królową, lecz w tym samym momencie drzwi od
pomieszczenia otworzyły się i do środka weszła grupa mężczyzn w towarzystwie
zakłopotanej kobiety, która wcześniej została odprawiona przez lorda.
– Mówiłem, by nam nie
przeszkadzano – warknął w ich stronę.
Mężczyźni ani trochę nie
przejęli się jego słowami. Byli zbyt szczęśliwi z powodu ujrzenia żywej
królowej.